Noszę w chuście, bo to bliskość nieporównywalna z żadną inną. No może z karmieniem. Ze względów zdrowotnych w przypadku obojga musiało trwać ono krócej niż sobie wymarzyłam, daję Dzieciom właśnie taki czas i chwile blisko mamy. Zosię nosiłam trochę w chuście elastycznej, potem w nosidle, raczej w domu w ramach uatrakcyjnienia czasu. Chciałam więcej, ale nie potrafiłam dobrze wiązać, miałam sporo obaw, potem doszła jeszcze rehabilitacja asymetrii i przeciwnicy takiego sposobu noszenia, więc się poddałam. Przy drugim dziecku zawalczyłam. Gdy Timi miał 2 miesiące poszłam na świetny kurs wiązania z przodu do krakowskiego Rodzinka i od tej pory noszę. Kangurek, kieszonka, splot skośno-krzyżowy stały się naszymi sprzymierzeńcami, otrzymałam sporą dawkę rzetelnej wiedzy. Na początku chusta służyła przede wszystkim do usypiania, potem do tego, żebym mogła coś zrobić w domu, a teraz głównie do zaspokojenia naszej wzajemnej tęsknoty za sobą. Nie obawiam się, że przyzwyczaję. Przeciwnie. Chcę przyzwyczaić moje dzieci do tego, że mają u nas schronienie i poczucie bezpieczeństwa. Mój Mąż też chce nosić i czeka, aż Timi będzie siedział, żeby mógł Go nosić w nosidle. Chusta poza bliskością, którą daje, jest po prostu praktyczna i wygodna. Odciąża kręgosłup, zwalnia ręce.
I choć na razie nie posiadamy kilku wzorów, kolorów i długości, a nosimy się w pożyczonej, jest nam najlepiej na świecie! Teraz mamy dwa kolejne cele, nauczyć się wiązania na plecach we własnej chuście!
Jeśli spodobał Ci się ten wpis, możesz polubić lub udostępnić go na Facebook'u:
Będzie mi miło, jeśli polubisz również mimizo:
1 komentarze
Jedyny minus tego bloga to to, że... uzależnia! ;)
OdpowiedzUsuń