Wczorajszy dzień był trudny. A właściwie niezwykle burzliwe 2 godziny od wyjścia z
przedszkola. WSZYSTKO na NIE! Nie ta droga, nie taki pomysł na resztę dnia, nie
te rękawiczki, nie ten koszyk w sklepie, nie ten płyn, nie taka kolejność, nie
taka lista zakupów, nie windą, a schodami, nie taka pogoda i jeszcze mogłabym wymieniać bo lista była wyjątkowa długa… a to wszystko
wykrzyczane przez łzy! Nie poznaję własnego Dziecka… ze wszystkich sił chce Jej
towarzyszyć bo widzę, jak bardzo walczy, jak jest Jej w tym wszystkim źle. Ale
na pewne rzeczy nie mogę się zgodzić – więc tłumaczę, wyjaśniam, patrzę w oczy,
przytulam. Na chwilę się przełamuje i zaraz od nowa jakiś drobiazg staje się
czynnikiem zapalnym. Obok w wózku jest jeszcze brat Zosi, któremu też staram
się wszystko wyjaśnić, zaopiekować. Z trzecim nie dałabym rady! Modlę się, żeby
Mąż już wrócił bo czuję, że zbliżam się do granicy, której wolałabym nie
przekraczać. W głowie liczę do stu, do synka łagodnie się uśmiecham, córce
tłumaczę po raz kolejny - schizofrenia. Aż w końcu na pytanie, „czego teraz potrzebujesz?” po krzykach, tupaniu, łzach, słyszę
prawdę – „chcę się przytulić do Mamy!”. Przytulam znowu najmocniej i
najszczerzej jak potrafię. Moje dziecko łagodnieje, napięcie powoli odpuszcza, stopniowo wracamy do siebie. Do zabawy, do naszej normalności.
Być może
miała taki dzień, być może jej organizm nie jest jeszcze gotowy na dzień bez
drzemki i w taki sposób ujawniło się zmęczenie, może coś trudnego wydarzyło się
w przedszkolu i tak odreagowała, być może to jakiś sygnał z ciała, a może tak
dziś szukała siebie… wiem, że to zachowanie było jakimś ważnym sygnałem i wiem,
że tym razem udało mi się obronić przed złością, zniecierpliwieniem, irytacją –
takie małe zwycięstwo. Czuję, jak mój spokój wiele dzisiaj zdziałał. Po tym wszystkim,
ja też musiałam odreagować, chwilę pobyć sama bo te dwie godziny nie były dla mnie łatwe. Ale próbując na moment stać się
w myślach dzieckiem, kolejny raz uświadomiłam sobie jak wiele w takiej sytuacji
zależy ode mnie. Kolejny raz widziałam, że takie trudne zachowania są wołanie o pomoc. Moja prawie 3 latka zaczyna
nazywać uczucia, chcieć o nich rozmawiać, ujawniać ogromną empatię.
Rozczulające jest usłyszeć z Jej ust wyznanie miłości albo że czegoś „nie
akceptuje”. Każde tłumaczenie, wyjaśnianie, każda rozmowa o emocjach,
przeżyciach były warte tego, żeby dojść do takiego momentu, w którym nikt nie
wygrywa, ani nie przegrywa, w którym po takim emocjonalnym Armagedonie mamy
duży spokój i możemy chwycić się za rękę i iść dalej. Warto nie wybierać drogi na skróty.